W Muzeum-Skansenie Ziemi Sokołowskiej Mariana
Pietrzaka, pierwsze witają macewy; pojedyncze oparte o drzewa, inne stoją przy płocie z
siatki. Są jeszcze z boku ogródka w większej grupie, razem. Niektóre mają
zatarte reliefy. Na jednej z macew puszka, żeby zaznaczyć, „że zmarły był hojny”,
tego dowiedział się Pietrzak od Żydów, .
odwiedzających skansen (potomków tych, którzy ocaleli, a którzy wyjechali po
wojnie do Argentyny i Izraela). Posiada
także nagrobek rabina. Pan Marian opowiada, że przetrwały tylko dlatego, że
spełniały przez wiele powojennych lat funkcję krawężnika. Kiedy wymieniano
stary chodnik na nowy, dowiedziawszy się o tym, zabrał je do siebie. W
Sokołowie przed wojną żyło ok. 6.000 Żydów i 5.000 Polaków. Pozostały po nich dwie
świątynie, jedna żeńska stoi (mieści się w niej pawilon handlowy)[1], druga została rozebrana. Nagrobki
pochodzą z tzw. „cmentarza starego”. Teraz jest tam park, nie pozostały żadne
macewy. W czasie okupacji Niemcy wszystko zabrali i użyli do wybrukowania
chodników.
Jako kilkuletni chłopiec (ur. 1932) Marian Pietrzak mieszkał
z rodzicami w gettcie sokołowskim, gdzie jego ojciec miał warsztat ślusarski.
Widział wiele i wszystko pamięta. Rodzina Pietrzaków mieszkała w getcie przez
dwa lata, ponieważ w rejonie getta znalazło się ich mieszkanie. Tak się
złożyło, że po raz pierwszy spotykam człowieka, który był bezpośrednim świadkiem
zagłady. Ocieram się o historię, Pan Marian jest pośrednikiem. Słucham tego co
zapamiętał, czytam jego książkę z wojennymi wspomnieniami[2]. Widzę opisywanych ludzi, którzy
najpierw prowadzą „normalne” wojenne życie, dziecięce zabawy Pana Mariana z
żydowskimi kolegami, żydowskie wesele, a potem najgorsze – zagładę: uciekające matki
z dziećmi, pędzeni do wagonów ludzie, egzekucje obserwowane przez Pana
Pietrzaka przez szparę w domu. Opowiada i opisuje bardzo sugestywnie, jakby
cały czas miała wszystko przed oczami, mimo tego, że wydarzenia miały miejsce ponad
60 lat temu. Jestem wzruszona. Sposób w jaki pan Marian opowiada i pisze, jest jak relacja sytuacji przekazywana przez reportera wojennego – chłodno, z fotograficznymi szczegółami, bez zbędnych wzruszeń. Nie uczestniczył w wojnie z wyboru, wojna go zastała, a on pozostawił w sobie zapis wydarzeń, których był świadkiem. Jakby wiedział, że powinien wszystko zarejestrować w pamięci, by potem móc wszystko zapisać. To jedyna taka relacja z Sokołowa Podlaskiego. „I tego co ja napisałem, to już nikt nie napisze, bo już nikt tego nie wie.”[3] Słucham i czytam niemal dziewiczo to świadectwo, mając wszystko przed oczami, mimo tego, iż to nie sugestywny film, a tylko moje projekcje powstałe pod wpływem tego co usłyszałam. Pochodzę z niedalekich od Sokołowa Podlaskiego Siedlec. To historia bliska, nie tylko w sensie geograficznym. W takich sytuacjach – chyba nie musimy się wstydzić tego, że się rozklejamy, że wychodzimy z naukowej skóry badacza, że pojawiają się emocje. A może taką historię trzeba usłyszeć od medium, by móc ją poczuć, przedstawić sobie i spróbować zrozumieć, że potrzeba oczyszczenia nie musi być adekwatna do niczego, do poczucia winy, przyzwoitości, bólu albo braku tychże, lub inaczej - poczucia krzywdy, zemsty, wrogości, czy nienawiści, wynikających z odmiennych doświadczeń czy przekonań. Oczyszczeniem może być nieoceniające spojrzenie na „innych”, przyjrzenie się im i temu co po nich zostało. Co zostało po sokołowskich Żydach? Kilkanaście macew zabranych z krawężnika z centrum miasta, chusta z synagogi („którą były zasłonięte ‘żydowskie świętości’, kiedy Niemcy zlikwidowali getto zrobili taką wyprzedaż i moja matka to kupiła’; pełniła potem w domu rolę zasłonki”[4]), waga żydowskiej przekupki z wytłoczoną datą 33, taca, świeczniki, kilka żydowskich przedwojennych gazet (świąteczna z czerwonymi literami, codzienna z czarnymi), zaproszenie na żydowskie wesele, identyfikator żydowskiego dziennikarza z roku 1929, fotografie z getta.
Większość z sokołowskich judaików, zdeponowana jest w Muzeum – skansenie
Mariana Pietrzaka? Można zakrzyknąć ostentacyjnie „jak dobrze, że znalazł się
ktoś, kto ocalił sokołowską przeszłość”, nie tylko w tym jednym wymiarze.
Ocalił dużo więcej bez różnicowania na ważne i nieważne. Wszystko co pochodzi z
przeszłości wg Pana Mariana warte było ocalenia, wszystko co możliwe było do
zdobycia: przedwojenna prasa i polska i żydowska, kołyska, w której kołysano
polskie dziecko i waga żydowskiej przekupki, która sprzedawała na targu
warzywa, łóżko na którym spał marszałek Piłsudski i buty matki... Ale
największym zasobem poza materialnymi rzeczami jest zasób w pamięci Pana
Mariana, zasób który jest dostępny. Wystarczy odwiedzić Muzeum-skansen w
Sokołowie Podlaskim i dać się ponieść opowieściom niestrudzonemu Panu
Marianowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz