Każdy kolekcjoner chce pokazać na ekspozycji niemalże wszystko co zebrał, ponieważ wszystko uważa za cenne, ważne, wartościowe, warte pokazania innym. I tak też się najczęściej dzieje, większość zbioru trafia na ekspozycję. Tylko nieznaczny segment danej kolekcji – i to najczęściej z braku miejsca jest niepokazywany, ale na tę prezentację również oczekuje (np. w Muzeum Diabła Polskiego Przedpieklu, właściciel Wiktoryn Grąbczewski ocenił, że ok. 30 % zbiorów jest złożonych i nieeksponowanych, w innych właściciele mówią np. „jeszcze coś mamy złożone, bo nie ma na to miejsca”).
Sam ten fakt wymusza więc „gęsty” sposób ekspozycji, ponieważ powierzchnia którą dysponują właściciele jest niewspółmierna do liczby posiadanych przedmiotów. Kolekcjoner nie dokonuje selekcji na tym materiale, który już posiada i który zdobył, nie przeprowadza ewaluacji swojej kolekcji. „Nasz prywatny muzealnik”, jeśli już zgromadził określone artefakty, to po to żeby je prezentować, a nie – jak powtarzają kolekcjonerzy„trzymać dla siebie”. Każdy przedmiot w mniemaniu właściciela jest ważny, wyjątkowy, z każdym wiąże się jakaś historia do opowiedzenia, każdy ma znaczenie i jeśli znalazł się w zbiorze to znaczy, że jest potrzebny, każdy otrzymuje pozytywną waluację. Najczęściej też kolekcjonerzy nie czynią rozróżnienia na obiekty bardziej i mniej wartościowe, mogą być jedynie takie, które są wyróżnione, ulubione, z którymi wiążą się jakieś szczególne historie np. rodzinne (np. pan Tadeusz Barankiewicz z Prywatnego Muzeum Wsi Garwolińskiej w Woli Rębkowskiej, który posiada rodzinną księgę założoną przez swojego dziadka z opisem historii rodziny i wsi).
W muzeach profesjonalnych
kolekcje są najczęściej wykładnikiem misternie przygotowanego planu
kolekcjonerskiego. I tak być powinno. Każdy obiekt ma miejsce w „systemie”.
My, muzealnicy nie chcemy by do
kolekcji trafiały rzeczy przypadkowe, niepotrzebne, nieważne, które zaśmiecają
kolekcję (chociaż przypuszczalnie w każdym muzeum w części kolekcji takie
przypadkowe przedmioty się znajdują, ofiarowane lub przyjęte bez należytej
refleksji). Natomiast „kolekcjoner codzienności” gromadzi właściwie „wszystko”,
co „stare”, bądź jeśli kolekcja dotyczy określonej dziedziny lub konkretnych
przedmiotów, wszystko co tę dziedzinę reprezentuje – wszystkie znalezione z
danego zakresu przedmioty (wszystkie, wagi, dzwonki, bombki), dając nam również
szansę na zapoznanie się z tymi kulturowymi „śmieciami”. Można skonstatować, że
kolekcjoner zbiera „pełnię życia”, nie jej reprezentację, najczęściej nie
dokonuje wyborów merytorycznych. Chce zachować jak najwięcej, bo wydaje mu się,
że z tych okruchów, przedmiotów będzie można odwzorować życie lub jego wycinek.
Zbiera „Rzeczy po przejściach, obiekty drugiej świeżości, ze „stygmatami”
byłego życia, wszystko co stare i... „Obojętne przy tym, gdzie oznaczymy
granicę, poza którą umieszczamy „dawność”, starość”, „niewspółczesność”, ważne,
że obiekty te nie należą do ciepłego, dotykalnego „dzisiaj”[1]. Są „zimnym” wspomnieniem
przeszłości, ale przywołując tę przeszłość poprzez bycie jej częścią dają się
ponieść wspomnieniom, wzruszeniom, imaginacjom.
Wyjęte z życia muzealia są drastycznie
już po tej „drugiej stronie”. Z życiem łączy je to, że były, nie można ich
dotykać, brać w ręce, używać. W muzeum prywatnym obiekty, mimo, iż „nieżyjące”,
o tyle nie straciły kontaktu z życiem, że mogą być dotykane, brane w ręce,
czasami nawet używane. Rzeczy, w muzeum prywatnym znajdują się w ciągłym zawieszeniu,
są „pomiędzy” jak czyścowe dusze. Czy wyzwoleniem byłoby dla nich muzeum
państwowe, czy śmietnik na przeciwnym biegunie ? Muzeum prywatne stworzyło
specyficzny status dla kolekcjonowanych przedmiotów, różny od muzeum
państwowego i różny od pozostawania „w życiu”. Przynależąc do odrębnej, na swój
niezależny sposób skonstruowanej przestrzeni, otwierają kolejne furtki do interpretacji
rzeczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz