Praga, nieznane mi rejony Warszawy, mała uliczka, piekarnia w
jednorodzinnym domu, obok szyld muzeum..., trafiłam. W firmowym sklepie – co naturalne
– wita mnie zapach chleba. Ekspedientka objaśnia z jakiej mąki i z jakimi
dodatkami pieczone są poszczególne chleby: Biorę do ręki, są ciężkie, pachnące,
takie jak „trzeba”, bez polepszaczy, bo cechą tych jest „lekkość”. Trudny jest wybór
wśród oferty tylu różnych chlebów, ale o swojsko brzmiących nazwach: firmowy,
ciechanowski, sitkowy, sandomierski.... Brak chlebów włoskich i bagietek francuskich
nie przeszkadza, a wyraźny „tradycyjny profil” jest wyróżnikiem dla tych,
którzy lubią kosztować wyraźne i „nieudziwnione”, za to wyrafinowane w swej prostocie
smaki. Z chlebem pana Mariana mogę sobie wyobrazić biblijny posiłek - czysta prostota: chleb i wino. Również jako
podkład do „tradycyjnego” smalcu i ogórka też jest doskonały.
Ale piekarnia to przecież
nie wszystko w tym miejscu. Obok pomieszczenia sklepowego i piekarni w
zaadaptowanym pomieszczeniu garażowym znajduje się Muzeum Chleba Mariana
Pozorka[1].
Są w nim zbierane od 30 lat przedmioty związane z wypiekiem chleba[2]: akcesoria, dokumenty, oraz przedstawienia wizualne: fotografie, obrazy, rzeźby –
wszystko zorganizowane w swoim porządku: obiekty poustawiane – duże na podłodze,
mniejsze na półkach, oprawione w ramki dokumenty wiszą na ścianach. Pan Marian
wśród swoich zasobów zadowolony (a sekunduje mu żona przemiła pani Grażyna),
emanuje z niego energia człowieka spełnionego, nie narzeka na władzę od której
nic nie oczekuje. Jest wolny, nie chce brać od nikogo, woli dawać i dzielić się
tym co ma: pokazując bezpłatnie zebrane precjozami i przekazując wiedzę
praktyczną. Odwiedzają go liczne grupy szkolne i przedszkolne. Prowadzi „żywe
muzeum”, a każdy po lekcji wychodzi z własnoręcznie uformowaną bułeczką. „Stosy”
podziękowań w postaci dziecięcych rysunków i laurek dobitnie świadczą o
pozytywnej ewaluacji dokonanej przez uczestników.
Zabieram wraz z chlebem wszystkie pozytywne odczucia ze sobą.
Wiem, że pieczony tu chleb jest zdrowy, niezanieczyszczony polepszaczami. Wiem,
że wyrósł w dobrym miejscu pod troskliwym okiem pana Mariana Pozorka, który
mimo iż jest na emeryturze dogląda co dzieje się w piekarni w myśl przysłowia „pańskie
oko konia tuczy”. To „slow-chleb”, każdy
etap jego wyrobu trwa tyle ile trwać„powinien”, bez przyspieszania, bo pan
Marian jest „starym” mistrzem piekarskim, który piecze wg swoich tradycyjnych receptur,
uważając je za najlepsze. Ten chleb, choć powszedni, smakuje bardziej. Jest dla
mnie świętem, bo na co dzień niedostępny. Jak już zjem ostatnią kromkę będę tęskniła
za tą „zwykłą” niezwykłą piekarnią i chlebem który waży dużo, ponieważ jest
ciężki od ciężaru „wartości dodanej”.
P.S. Rozważania o chlebie zdominowały ten tekst. Chleb i
wszystko co się z nim wiąże były dla pana Mariana asumptem najpierw do
zbierania narzędzi (z terenu całej Polski) używanych w procesie wypieku pieczywa,
a potem do założenia muzeum. Hołd dla chleba oddał pan Marian w nazwie muzeum. O
chlebie można mówić i pisać patetycznie, naukowo[3],
prozaicznie. W muzeum i piekarni Mariana Pozorka przestrzeń muzealna sacrum sąsiaduje bezpośrednio z profanum miejsca pracy. Te obszary się
przenikają, dzięki panu Marianowi Pozorkowi, który jak medium łączy te dwa terytoria
„pod wezwaniem” chleba. Bo chleb jest tu najważniejszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz